Co w zestawie, wykonanie.
NZXT HUE+ do użytkownika dociera w niewielkim kartoniku, na którego froncie odnajdujemy zdjęcie samego serca układu, czyli sterownika. Po otworzeniu pudełka naszym oczom ukazują się kolejne dwa mniejsze kartoniki połączone papierową wstążką. Jedno z pudełek kryje sterownik oraz 4 taśmy LED RGB, a kolejne zestaw okablowania niezbędnego do uruchomienia całości, instrukcję obsługi, zestaw opasek zaciskowych oraz 4 śruby do przykręcenia sterownika w zatoce 2,5 cala.
Sterownik ma kształt sześcianu i wykonany jest z czarnego plastiku, a jego górna pokrywa podzielona została na dwie części. Pierwsza jest płaska i matowa, zaopatrzona w logo HUE+, druga nieco uniesiona jest błyszcząca. Niestety, zaraz po usunięciu ochronnej folii, zostawiłem na niej swoje odciski palców. W przestrzeni, między obiema częściami, znalazło się jeszcze miejsce na diodę. Na pozostałych bokach właściwie nic się nie dzieje. Wyjątkiem jest jeden z krótszych boków, który zawiera wszystkie konektory: dc 5V, micro usb i dwa złącza 4 pin do LED.
Taśmy LED to dla mnie fenomen. Większa część obudów występujących na rynku ma czarne wnętrze, a tu takie zaskoczenie. Ciekawe czym kierowali się projektanci NZXT, że zdecydowali się na biały laminat? W zestawie otrzymujemy cztery wodoodporne paski LED o długości 30 cm, a każdy z nich zaopatrzony jest w 10 diod RGB. Każdy pasek zaopatrzony jest również na swoich końcówkach w konektory męskie i żeńskie. Kolejną ciekawostką jest dwojaki sposób instalacji pasków w przypadku obudowy stalowej.
Możemy je przykleić lub skorzystać z wtopionych w żelową otoczkę magnesów – i tu kolejne pytanie do NZXT, a mianowicie: dlaczego nie zastosowano pasków magnetycznych, tylko punktowe magnesy? Przez takie rozwiązanie taśma nie przylega do podłoża na całej swojej długości.