Pierwsze wrażenie.
Dawno żaden z testowanych sprzętów nie wywołał u mnie tak pozytywnego wrażenia, można nawet powiedzieć efektu „wow”. Już pierwszy rzut oka na zawartość opakowania daje wrażenie kontaktu ze sprzętem z wyższej półki. I nic dziwnego, słuchawki są bardzo podobne do SteelSeries Siberia 650, czy HyperX Cloud Revolver. Cieszy więc fakt, że Modecom czerpał wzorce z tak prestiżowych produktów. Ale zanim przejdę do opisu Volcano Saber, przyjrzyjmy się opakowaniu.
Testowany sprzęt dociera do nas w kartonowym pudełku z uchylnym wiekiem. Otwierana część utrzymywana jest na miejscu dzięki magnesowi. Karton Saberów jest większy od tego w jakim otrzymujemy Volcano Ghost, za to motyw graficzny części zewnętrznej jest taki sam. Czerwono-czarna kolorystyka, minimum marketingowego mydlenia oczu i fotka prezentująca zawartość, to może się podobać.
Wnętrze pudełka szczelnie wypełnia gąbkowa wkładka, dzięki której słuchawki nie przemieszczają się w opakowaniu. Oprócz słuchawek, w kartonie znajdziemy instrukcję obsługi. Pod względem designu mamy tu do czynienia z naprawdę udanym sprzętem. Podejście projektantów do strony wizualnej różni się od tego w Ghost o 180 stopni.
Metalowa, solidna a zarazem elastyczna konstrukcja kabłąk łączy się płynnie z plastikowymi osłonami przetworników, powyżej których widoczne są dwie przykręcone tabliczki z oznaczeniami L,R odpowiednio dla stron. Słuchawki na głowie utrzymuje skóropodobny pasek wypełniony gąbką. Na jego zewnętrznej krawędzi widoczne jest logo Volcano.
Oba końce paska zwieńczone są aluminiowymi skuwkami, to w nich zakotwiczone są elementy odpowiadające za rozciąganie i dopasowanie słuchawek do głowy.
Muszle słuchawek, mimo że plastikowe, stylizowane są na matową stal. Wygląda to naprawdę dobrze. Wszystkie elementy spasowane są wręcz wzorowo. Zewnętrzna część muszli składa się z kilku elementów.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to perforowany podświetlony pierścień okalający. Następnie obudowa muszli, która obniża się, by ponownie zostać wyniesiona w centralnym punkcie. Tam też znajduje się grafitowy krążek. Został on wykonany z aluminium, a jego krawędzie zeszlifowano, dzięki czemu powstał błyszczący pierścień. W centralnej części krążka producent umieścił czerwone logo V. Poduszki stykające się z głową wypełnione są miękka gąbką, a wykończone są eko skórą. Ich rozmiar jest całkiem imponujący. Wewnętrzny otwór mierzy prawie 6 cm, więc nawet sporej wielkości uszy powinny bez problemu zmieścić się we właściwym miejscu.
Dodatkowo ucho od przetwornika izolowane jest przez miękką gąbkową wyściółkę.
W lewej obudowie przetwornika umieszczono mechanizm wysuwanego mikrofonu. Pałąk nie jest zbyt długi. Moim zdaniem powinien być nieco dłuższy. Jest za to dość elastyczny, co powinno pomóc w odpowiednim ustawieniu mikrofonu względem ust. Pałąk pokryto gumową osłoną. Taką samą osłonę znajdziemy na kablu przyłączeniowym.
Takie rozwiązanie, to zgoła dziwny zabieg, gdyż zwiększa grubość kabla. Dodatkowo, pod osłoną widoczny jest materiałowy oplot, który w zupełności powinien wystarczyć do zabezpieczenia przewodu. Kabel przyłączeniowy mierzy 2,4 m i zakończony jest podobnie jak w testowanych wcześniej Volcano Ghost wtykiem USB 2.0.
Na kablu znajdziemy też pilota umożliwiającego sterowaniem podstawowymi funkcjami słuchawek tj. uruchomienie mikrofonu, głośniej, ciszej oraz „mute”. Podobnie, jak w przypadku Volcano Ghost tak i Saber korzysta ze sterowników i oprogramowania Volcano Audio Center. Zainteresowanych odsyłam do testu Volcano Ghost.
Na koniec warto jeszcze wspomnieć o specyfikacji technicznej.
Dane techniczne Saber | |
Zakres częstotliwości | 20Hz~20KHz |
Oporność | 32Ώ |
Maksymalna moc wejściowa | 30mW |
Czułość | 116dB±3dB |
Długość kabla | 2.4 m |
Typ | Nagłowne |
Przeznaczenie | Dla graczy |
Przetworniki | Ø 50mm |
Wtyczka | USB |
Złącze | USB 2.0 Port |
Mikrofon | 4 mm dookólny z bramką szumów |
Gwarancja | 24 miesiące |
Waga bez kabla/z kablem | 389g/427 g |