Valve to obecnie ogromna korporacja, która jest właścicielem giganta Steam. Jednak dwie dekady temu korporacja była blisko upadku, a w uratowaniu jej pomógł… stażysta.
Mało brakowało, a Valve stojące za platformą Steam i takimi grami jak Counter-Strike czy Half-Life przestałoby istnieć. Wszystko przez kosztowny proces sądowy wytoczony Vivendi. Według przytoczonej historii w filmie dokumentalnym poświęconym Half-Life 2, Valve do wypuszczania swoich gier na rynek korzystało z usług innego wydawcy i nie robiło tego na własną rękę. Wybrano znaną w przeszłości firmę Sierra, którą z kolei przejął Vivendi.
Francuskie Vivendi zdecydowało o sprzedaży Counter-Strike do kafejek internetowych w Korei Południowej łamiąc zarazem postanowienia umowy zawartej jeszcze z Sierra, która takiego scenariusza nie przewidywała. Ekipa Gabe Newell’a była zainteresowana zaktualizowaniem umowy, aczkolwiek na to nie zgodziło się Vivendi. Sprawa trafiła więc do sądu i była dla Valve dość kosztowna.
Jak powiedział dyrektor operacyjny Valve Scott Lynch, w jednej chwili firma dostała masę roszczeń skierowanych w jej stronę, które zawierały wszystko – anulowaną umowę z 2001 roku, a nawet odebranie wszystkich praw do marki Half-Life. Oprócz tego pozwani zostali bezpośrednio Lynch i Gabe Newel. Ten drugi z powodu kosztów procesu sądowego rozważał nawet sprzedaż swojego domu. Nic dziwnego, bo nad Valve zawisła realna groźba bankructwa. Natomiast sprzedaż domu miała dać czas i pozwolić korporacji działać dalej z pozyskanych w ten sposób funduszy.
Tu na ratunek przyszedł stażysta Andrew, który płynnie władał językiem koreańskim. W stosie papierów odnalazł zapis rozmowy dyrektorów Vivendi, którzy przyznali się do pozbywania dokumentów związanych ze sprawą Valve. Było to de facto niszczenie dowodów. W takiej sytuacji uznano, iż żądania wydawcy są niesłuszne. Finalnie zawarto ugodę, w ramach której Valve zachowało prawa własności do Half-Life i wszystkich swoich gier.